A przecież miała być obca…

utworzone przez | lut 23, 2025 | Wydarzenia

Dziś trochę wspominam, bo przypadkiem trafiłam w komputerze na swoje zapiski sprzed lat. A dokładnie sprzed dziewięciu… lat. To czas, gdy w domu opieki umiera moja znajoma. Zupełnie obca osoba, a jednocześnie bliższa niż inne. 

Kiedyś sąsiadka z pokoju Mamy…  Mówię do niej ciociu, ona do mnie mówi po imieniu. Tak ustaliłyśmy zaraz po tym, jak uznałyśmy, że jesteśmy sobie bliskie i…. sobie potrzebne. . . Moja obecność, jej życiu dodawała zwyczajności…. Pomagała przetrwać… mi przynosiła poczucie sensu… i dawała radość bycia potrzebną. 

 

Wracam zatem pamięcią do wtedy….

 

Moja przyszywana ciocia nie ma nogi i zamiast oka posiada wielką pustą dziurę przez którą czasami kicha, a my śmiejemy się z tego na głos, bo ona… potrafi się śmiać jak mało kto i ciągle ma w sobie ogromną ciekawość świata. 

 

W zimie przynoszę jej do pokoju śnieg… we wrześniu zanoszę kasztany, żeby poczuła jesień, która przyszła. Nasza jest cząstka wigilii, razem żegnamy stary rok. Jej urodziny są dla nas wielkim świętem. Koniecznie z książka i dedykacją – „…dla kochanej…jedynej…” Nigdy ich nie czyta, tylko odkłada na potem… do domu, bo jeszcze tęskni i wierzy, że dzieci przyjdą i zabiorą … bo przecież remont był… bo tutaj tylko na chwilę. I dba o to by nikt inny nie zabrał, nie zniszczył… tych książek.

 

A ja któryś rok z kolei pędzę na to drugie piętro w domu opieki i zanoszę jej gazetę z programem i pierniki. . . Zawsze, kiedy przychodzę odsuwa kołdrę i robi mi miejsce obok siebie na łóżku. Od progu wita mnie uśmiechem, wita dotykiem, przytula do swoich ust moje dłonie… Czasami lepiej słyszy, wtedy dużo rozmawiamy, wspominamy, śmiejemy się. 

 

Czasami ma też gorszy dzień, mówi o śmierci, chciałaby dostać tabletkę, która pomogłaby jej odejść bezboleśnie z tego świata, ale wtedy zawsze ją przytulam i mówię, że jest mi potrzebna. Bo to prawda… 

 

Z czasem słabnie jej uśmiech… z czasem staje się ulotny, ale zawsze jest dla mnie…  zawsze jest wyjątkowy, tak jak wtedy, gdyby odnalazł się zegarek… jej własny, który zapodział się wśród szpargałów, a może ktoś go ściągnął podczas kąpieli i odłożył byle gdzie. Kiedy ten zwykły, stary zegarek, zniszczony… na białej gumce z byle czego wkładałam na jej rękę – po jej policzku toczy się ogromna łza. Myślę wtedy, jak ważne jest mieć coś swojego w tym obcym miejscu. Jak ważne jest mieć cząstkę normalności… choćby ten stary zegarek, na starej znoszonej gumce, który tętni życiem, kiedy życie już tętnić nie chce.

 

Potem nadchodzi czas, gdy nie przynoszę już gazet i słodyczy… Siadam na brzegu łóżka, biorę w dłonie jej ręce, głaskam po policzku, mówię, że kocham i czasami płaczę razem z nią, gdy ból staje się nie do zniesienia i gdy z nadzieją czeka już tylko na własną śmierć, prosząc mnie o pomoc. O to, by przerwać to wszystko… a ja tak siedzę i z czasem nawet nie mogę dotknąć, bo boli wszystko… boli dotyk, oddech….słowo.

 

A przecież miała być obca… tłucze mi się po głowie…. Obca, a ona… wyznacza rytm mojego dnia… rytm mojego serca. 

 

Dziś został mi po niej różaniec. Porządny, piękny, niewymodlony. Wciśnięty do ręki… wciśnięty na siłę. Bo przecież nie dla mnie… dla dzieci miał być… a ona dla mnie go chciała.

 

Zostało kilka zdjęć. Niewiele wszystkiego. Bez pożegnania. Po prostu, któregoś dnia przyszłam, a jej nie było. Nie znałam rodziny, nie znałam miejsca i daty pogrzebu. Bez pożegnania…

 

A potem kolejna sąsiadka z łóżka obok. Ogrzewa moje ręce swoim ciepłem. Z czasem to ja oddaję jej ciepło… gdy ręce stają się chłodne, a oczy zamglone. 

Siadam przy łóżku i opowiadam o Mazurach, które kocha… mówię jej o tym, że kiedyś wspólnie tam pojedziemy, że pokaże mi swój rodzinny dom… Opowiadam o świecie, truskawkach, ludziach… Mówię o tych wszystkich rzeczach, bo nie chcę, żeby się bała… żeby wokół było pusto… żeby czuła ciszę…

 

Nigdy nie spotkałam tam jej dzieci… Ale przecież każdy ma swoją historię, ja jej nie znam i nie wolno mi osądzać. Ja tylko mogę być. 

 

I jestem, również wtedy, gdy jej oczy stają się takie, jak kiedyś oczy mojej mamy. Nieobecne, zamglone, gasnące…, gdy odleżyny są już wszędzie…  Gdy muszę wsłuchiwać się w jej oddech, żeby upewnić się, że jeszcze ze mną jest. 

 

Wiem że czuje moją obecność, czuje mój dotyk na swoich siwych włosach, otulenie kołdrą… a może po prostu czuje obecność i troskę. Obcą miłość… I wtedy ta jedna wielka łza znów toczy się po jej chudym policzku. 

 

W takich chwilach nie istnieje dla mnie cały świat oprócz niej… i oprócz pani Ali…. Oprócz Krysi, która wczoraj mi powiedziała „czekałam na ciebie”, choć wiem, że bardziej niż na mnie czeka na te lukrowane paczki, które przynoszę. Oprócz Helenki, która z troską w oczach pyta, kiedy znowu przyjdę?  tuląc swojego misia… swoje dziecko…

 

… Oprócz tu i teraz. To jedyne miejsce, w którym nie pozwalam, żeby telefon zakłócał ciszę.

 

Wspominam właśnie tamte dni… i wiem, że rzeczy najważniejsze, rzeczy najtrudniejsze zostają w ciszy… dzieją się po cichu…

 

Dlaczego dziś o tym… skąd te wspomnienia? Chcę Wam po prostu przypomnieć Kochani, że to nie bogactwo daje szczęście, ale szczęście, daje bogactwo… ja znalazłam je w domu opieki… Sporo z tego czasu już zapomniałabym, sporo uleciało, ale dziennik który prowadziłam wtedy… te lata temu obudził wspomnienia i zatrzymał je zapisane na pulpicie komputera. Na szczęście… na wielkie szczęście. 

 

I przypomniał, jak wielu rzeczy doświadczamy, jak wielki mamy wpływ na innych ludzi… jak bardzo nas potrzebują …. I jak bardzo my potrzebujemy ich….  

 

I jeszcze jedno… byłoby wspaniale, gdyby o nas można było powiedzieć, że – jak w słowach poety – mieliśmy słońce w dłoniach i poświeciliśmy życie na rozdawanie go po kawałku…

Wszystkie kategorie

Wydarzenia

Z życia Kościoła

Nasze Szkoły

Z regionu

Rozważania

Historia – wspomnienia

Wywiady – rozmowy

Słowo na niedzielę

Jeśli jesteś pełen pasji,
pragniesz tworzyć wartościowe treści
i chcesz stać się częścią wyjątkowego zespołu,
dołącz do „Gwiazdki Cieszyńskiej”!

Znajdź nas

Dołącz do nas i naszych przyjaciół
na mediach społecznościowych