Boję się, że zapomnę. Że za moment nie będzie dźwięczał w moich uszach twój śmiech… że inaczej będą brzmiały twoje słowa… nieprawdziwie… sztucznie… bo zapomnę.
Boję się, że pewnego razu nie będę umiała przywołać w pamięci twojej twarzy… wspólnych chwil… że pogubią się w mojej głowie wszystkie wspomnienia. Wszystkie nasze rozmowy…
Że ty o mnie zapomnisz… też się boję. Że coś mogłam przegapić, coś nie dostrzec… że masz żal, albo dość mnie… Że niczego nie mogę już cofnąć. Naprawić… że minęło… odeszło na wieczność.
Boję się, że sam jesteś daleko… że ci zimno… że tęsknisz…
Że już nigdy nie spotkam… nie otulę ramieniem… nie uchronię przed niczym… że gdzieś, ale tutaj Cię nie ma…
Boję się, że to wszystko przeminie… że na ścianie zostanie tylko zdjęcie. Nasze święta ostatnie… nasze smutne spojrzenia… Twoje oczy zmęczone. Moje ręce…. I zmartwienia na zapas…
Że uleci z pamięci całe życie… że to rozdział zamknięty, bez powtórzeń… że nie siądziesz w pokoju naprzeciwko i nie spytasz, jak zwykle – co słychać…
Nie skosztujesz już ciasta z jabłkami…. Nie podrapiesz za uchem psa… Nie wypowiesz mojego imienia. I nie zrobisz tej miny, co kocham.
Ja nie podam ci szklanki z herbatą… i wczorajszej gazety. Nie przyniosę kolacji do łóżka. Nie poprawię poduszki pod głową. I już nigdy nie powiem – jestem tutaj, spokojnie, nigdzie mi się nie spieszy…
xxx
Za kilka dni minie 8 miesięcy od śmierci taty. Wiosna, lato, jesień, zima… mijają kolejne pory roku… mija życie… Przynoszę kwiaty, poprawiam znicz… i noszę w pamięci obraz mojego dzieciństwa… mojej dorosłości, po brzegi wypełnionej obecnością bliskich osób. Mojego sensu we wszystko. I powtarzam sobie uparcie – nawet jeśli… zgubię po drodze kilka wspomnień… kilka chwil… kolor oczu mojego taty… i ciepły dotyk mojej mamy… to ta miłość trwać będzie na zawsze.
To powtarzam wciąż sobie, uparcie.


